Droga dzikiego serca
Dla facetów 12 kwietnia, 2008
Dokąd prowadzi Droga dzikiego serca?
„Mężczyzna został powołany do życia na zewnątrz, w nieoswojonej części stworzenia. Dopiero potem zostaje zaprowadzony do Edenu. I odtąd chłopcy nigdy nie czują się dobrze w domu, a mężczyźni cierpią na nieuleczalną tęsknotę odkrywania.”
To zdanie Johna Eldredge’a z książki „Dzikie serce” okazało się dla wielu mężczyzn bardzo odkrywcze i ożywcze. Co więcej, zafascynowało i (tak, jak cała książka) pomogło odkryć„tęsknoty męskiej duszy” (taki zresztą jest podtytuł tej książki), skłoniło do podjęcia życiowych wyzwań. Wielu z nas ta lektura również zawstydziła, a może nawet zasmuciła: ileż ja o sobie nie wiedziałem? No i jakże to – bez tej książki na zawsze pozostałbym „niedokończonym” mężczyzną? „Dzikie serce”, jak się zdaje, wywołało więc dwojakie emocje: fascynację z jednej i jakiś rodzaj frustracji z drugiej strony. Czy kolejna książka Eldredge’a, „Droga dzikiego serca”, zasługuje na podobne oceny i na którą z nich bardziej? Co zmieni w męskim postrzeganiu świata, a co w postrzeganiu świata mężczyzn?
Dobrze znamy to z kina: po „Bardzo Udanym Filmie” reżyser i ekipa biorą się za „Bardzo Udany Film 2”. Tylko, że zwykle z tego wszystkiego wychodzi im jedynie „Film 2”. „Dzikie serce” stało się bestsellerem. Ale czy kolejne książki Eldredge’a są „bestsellerami 2”? Czy w niezwykle odkrywczym i z rozmachem napisanym „Dzikim sercu” nie wyczerpał już całego tematu „tęsknot męskiej duszy”?
„Droga dzikiego serca” nie jest prostą kontynuacją „Dzikiego serca”, choć sam autor przyznaje, że łatwiej ją będzie zrozumieć temu, kto jest po lekturze pierwszych publikacji. Lektura więc wskazana, ale niekonieczna. Zasadnicza myśl – „mężczyzna potrzebuje inicjacji” – powraca i na kartach „Drogi…”.
Kto czytał „Dzikie serce”, pamięta, jak mocno autor stawia tam sprawę męskiej inicjacji (a właściwie jej braku) – nieodzownej w życiu mężczyzny. Najkrócej – chodzi o to, by chłopak dowiedział się od swojego ojca, że „ma wszystko, co potrzebne” i by został przezeń pchnięty w życie. Z kolei „Droga dzikiego serca” to jakby mapa, która pokazuje etapy męskiej wędrówki od młodości do starości. W pewnym stopniu jest to więc rozwinięcie znanych myśli, ale jednocześnie porcja zupełnie nowych. John Eldredge wyróżnia kolejne etapy rozwoju mężczyzny, dla których znalazł stosowne nazwy: Chłopiec (a dokładniej: Ukochany Syn) – Kowboj – Wojownik – Kochanek – Król – Mędrzec. Te etapy się zazębiają, ale co najważniejsze – nie może żadnego z nich zabraknąć. I co więcej – każdy z nich musi być w pełni przeżyty w swoim czasie. Ta mapa wyznacza nam drogę, jaką musi przejść męskie serce, by w pełni dojrzało i nie zatraciło swojej „dzikości”.
Lata chłopięce to okres afirmacji, kiedy chłopiec poznaje dogłębnie, że jest Ukochanym Synem. Bez tego nie będzie mógł prawidłowo dojrzewać do etapu Kowboja. Z kolei, jeśli nie doświadczy kowbojskich przygód w okresie dojrzewania, nie będzie z niego wojownika i tak dalej. Zapewne nie przypadkiem pierwszym etapom życia mężczyzny jest poświęcona większa część książki – każdy jest ważny, ale te pierwsze kształtują osobowość na resztę życia. I może dlatego będzie to lektura odkrywcza dla większości mężczyzn, ale najbardziej chyba dla ojców, którzy mogą synów mądrze uzbroić na całe życie lub nieświadomie ich okaleczyć.
„Przesadny psychologizm – powiedział mój znajomy i ceniony duszpasterz – w życiu albo ma się system wartości i według niego postępuje, albo się go nie ma”. Czy zatem książki Eldredge’a są dla mężczyzn nieodzownymi i odkrywczymi podręcznikami, czy tylko przesadnie psychologizującymi „czytadłami”? Fascynacja czytelników może przemawiać za tym pierwszym, ale jeśli tak, to co z całymi pokoleniami, które przecież tych książek nie czytały? Czyżbyśmy dopiero od roku 2006 po Chrystusie mieli zacząć liczyć nową erę „uświadomionych mężczyzn”?
Może odpowiedź tkwi w mądrości tych (zwłaszcza dawnych) pokoleń. Eldredge przecież wiele razy przywołuje obrzęd inicjacji obecny u Indian i innych ludów, sam zresztą też taką inicjację funduje swoim synom (z próbą dzielności, uznaniem ze strony dorosłych mężczyzn i wreszcie wręczeniem autentycznej broni; to zresztą mocno wzruszająca scena w tej książce).
Czy i co stało się z pokoleniami naszych czasów, że tej intuicji w wychowaniu nam brakuje? A może jednak jej przeczucia tkwią gdzieś ukryte? John Eldredge przecież potrafi tę mądrość, albo przynajmniej jej namiastkę, wyczytać z obrazów (no, może tych ambitniejszych) pop-kultury. Trzeba przyznać, że umiejętność ilustrowania swoich tez o „tęsknotach męskiej duszy” konkretnymi scenami ze znanych filmów może u Eldredge’a imponować. Widzieliśmy je i my, a teraz zadajemy sobie pytanie: dlaczego nie dojrzałem w nich tej prawdy o mężczyźnie, którą widzi tam autor „Drogi dzikiego serca”. W scenach, nad którymi przeszliśmy do porządku dziennego, on znajduje ważne przesłanie: o roli ojca i o okaleczeniach, gdy go nie ma, o męskiej odwadze i waleczności, o inicjacji itd. „Braveheart”, „Patriota”, „Życie jest piękne” i mnóstwo innych filmów stają się dla niego kopalnią przykładów, z której obficie czerpie ku pobudzeniu wyobraźni czytelnika. A swoją drogą, czy to nie charakterystyczne, że posiłkuje się prawie wyłącznie filmem, a nie literaturą? Znak czasów i miejsca (Ameryka wszak produkcją filmową stoi, czyż nie)?
Są w tej książce zdania szczególne, które same mogłyby być „złotą myślą”, wskazówką do odkrycia męskiej natury, mogłyby być streszczeniem całej idei „dzikiego serca”, np.: „Męska potrzeba potwierdzenia się jest jedną z najbardziej żywotnych tęsknot. Dopóki go nie mamy, żyjemy w poczuciu wewnętrznej niepewności.” I zaskoczenie, bo autor po takich kluczowych zdaniach-tezach odwołuje nas do Boga. „Bóg chce przeprowadzić naszą inicjację bezpośrednio, osobiście, samemu. Chce mieć z nami tę samą relację, której Jezus – jako mężczyzna – doświadczał z Nim podczas swojej wędrówki po ziemi.” Ten fragment pokazuje sposób, w jaki pisze John Eldredge. Z jednej strony psychologia, z drugiej – wiara. Ludzkie ojcostwo i synostwo z jednej, relacje z Bogiem z drugiej. Te dwa poziomy wzajemnie się w tekście przeplatają i trzeba przyznać, że Eldredge potrafi połączyć je bardzo sprawnie. Wiele razy przeczytamy o mężczyznach „niedokończonych”, o ich (naszych) ranach. Ale nigdy nie jest za późno. „Jezus nie miał już przy sobie Józefa, kiedy wkroczył w etap Wojownika. Na poziomie ludzkim nie miał ojca. Wiemy jednak, że nie był sam. My także mamy Ojca. Jest Ojcem, kiedy jesteśmy Ukochanymi Synami, i Królem, kiedy jesteśmy Wojownikami. (…) Bez względu na to, jak do tej pory wyglądało twoje życie, wszystko można odnowić, uzdrowić i umocnić.” Być może w naszym życiu zabrakło ojca, albo innego mężczyzny, który by nas „wyszkolił”, a potem dokonał „inicjacji”. Być może jeszcze go w którymś momencie życia spotkamy. Ale Eldredge nie waha się znajdować Prawdziwego Mężczyzny w Bogu. Tylko, że Bóg, żeby nas uzdrowić, ukłuje w sam środek rany. „Bóg organizuje jakieś wydarzenie, abyśmy poczuli się jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi i nasze serca zostały złamane”.
Jest więc „Droga dzikiego serca” z jednej strony książką psychologiczną, ale z drugiej ewangelizacyjną. Eldredge nie poprzestaje na poziomie ludzkim, ale otwiera przed nami zupełnie inną perspektywę – Bożą. I uczy, jak w niej się odnaleźć. Czy zatem bez tej książki zupełnie byśmy się pogubili? Zapewne nie. Wielu już pisało o Bogu, który uzdrawia. Ale ten autor potrafi snuć opowieść o Nim, nie schodząc z męskiej ścieżki przygody.
Inna rzecz, że realia kościelne, do których odwołuje się w swojej książce, nie do końca będą zrozumiałe dla polskiego czytelnika. Grupa mężczyzn jadących na ewangelizację, szkółka niedzielna – to obce nam formy pracy wspólnoty, a z drugiej strony zdania w rodzaju: „Kościół zachęca do dyscypliny głównie w rodzaju ‘zabij ducha i rób tylko to, co właściwe’”. Nie, Eldredge nie jest antykościelny. Bez obaw! Ale widać ma doświadczenie Kościoła, który nie zachęca do walki, tylko do „bycia miłym, grzecznym facetem”. Czy przystaje to do naszych doświadczeń? Na to pytanie chyba każdy czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć.
Mężczyzna musi umieć walczyć – przekonuje Eldredge. I będzie to chyba jedna z tez najtrudniejszych do zaakceptowania przez wielu czytelników tej książki. Tym bardziej, że autor – jak się zdaje – nadaje walce realny, a nie symboliczny wymiar. Już w „Dzikim sercu” przekonywał, że chłopaka nie można ciągle zmuszać, żeby był miły i grzeczny. „Jesteście chyba mężczyznami, prawda?” – cytuje jednego z bohaterów westernu, który namawia mieszkańców miasteczka, by wystąpili zbrojnie przeciwko złodziejom, i nazywa to zdanie „moja ulubiona kwestia”. Tak, Eldredge lubi sceny ujawniające waleczne serce mężczyzny. Lubi przekonywać, że mężczyzna po to ma siłę, żeby jej użyć. Narzeka na wielu chrześcijan, którzy stępiają w młodzieńcach poczucie siły. Te przekonania autora „Drogi dzikiego serca” mogą budzić niepokój niejednego czytelnika, mającego w pamięci słowa Jezusa „nadstaw drugi policzek”. Może więc należy szukać wyjaśnienia w innym zdaniu: „I Bóg, aby pokonać bierność, umieścił w każdym mężczyźnie swoje waleczne serce.” Otóż to – aby pokonać bierność. Na tę bierność, która ogarnia męską duszę, Eldredge wiele razy zwraca uwagę. To bierność, czyli nieobecność ojca rani syna, nie pomaga mu być Ukochanym Synem i stać się Wojownikiem. „Nieliczni szczęśliwcy mają ojców, do których chcieliby być podobni.”
Eldredge’owskie przekonywanie nas, że mężczyzna musi walczyć, być może otwiera nas na większą dyskusję, tak jak – niezależnie od oficjalnej nauki Kościoła – nie kończy się dyskusja o tym, czy chrześcijanin ma walczyć na froncie. Ale to już inna sprawa.
A swoją drogą takich myśli, które wplecione w tekst jednocześnie otwierają przed nami furtkę do innych refleksji psychologicznych, jest w tej książce więcej, np.: „Czas Wojownika jest czasem uczenia się dyscypliny (…). Gdy na polu bitwy rozpęta się piekło, mężczyzna musi mieć coś, na czym będzie mógł się oprzeć, coś innego niż emocje.” Odkrywcze w swojej prostocie, prawda?
Wydawnictwo W drodze publikuje „Drogę dzikiego serca” w serii „Psychologia i wiara”, co powinno być dla czytelników gwarancją jakości, o ile nie jest nią jeszcze dla Państwa samo nazwisko Johna Eldredge’a. Dlaczego jego książki są tak poczytne? Bo odkrywa to, co niezwykle ważne, a na co sami łatwo byśmy nie wpadli. Bo mówi mężczyźnie: bądź wojownikiem, umiesz nim być! Bo wreszcie pisze ze swadą i dużą lekkością pióra. Momentami mamy wrażenie, że czytamy powieść i to autobiograficzną – pisarz obficie dzieli się z nami swoimi doświadczeniami, przygodami, które przeżywał wraz ze swoimi dorastającymi synami; równie obficie raczy nas przykładami z życia innych ludzi. W pewnym sensie towarzyszymy mu w życiu rodzinnym, w życiu wspólnoty kościelnej, w przygodach grupy mężczyzn, która w swoim gronie próbuje spełnić dzikość serca w równie dzikich ostępach amerykańskiej przyrody (np. w czasie polowania na łosia). Widać, że on sam żyje tym, co opisuje. Widać, że tezy, które stawia, znalazł w życiu, a sposoby odpowiedzi na nie w życiu sprawdził. I to poważna zaleta tej książki. To jakby jej świadectwo dojrzałości i certyfikat prawdziwości. Czy jest to więc „nadmierny psychologizm”, podczas gdy wystarczy w życiu zdrowy system wartości? Zapewne można dobrze żyć bez tej książki. Można bez niej dobrze wychować syna. Skoro jednak tak wielu mężczyzn w książkach Eldredge’a znajduje lustro dla swojego serca i spostrzega w nim okaleczenia, to widać są one nam potrzebne. Pytanie tylko: czy skorzystają z nich ci, którzy najbardziej potrzebują tego odkrycia i uzdrowienia?
I na koniec mały rachunek sumienia. Spójrzmy na siebie, Panowie! Czyż nie chowamy głowy w piasek, zamiast być Wojownikami!? Czy o naszej męskiej sile nie przekonuje nas raczej iluzja – szybka jazda samochodem, kufel piwa na stole, mocny dowcip między kolegami – a tchórzymy przed gwoździem i deską, które od tygodni czekają w domu na Odważnego, który im sprosta… Nie podejmujemy walki z najprostszymi wyzwaniami, o których dwa razy w tygodniu przypomina nam żona (mówiąc słowami Eldredge’a: Urzekająca, tylko czy o tym jeszcze pamiętamy?), by nie wspomnieć o znacznie poważniejszym wyzwaniu na przykład wzięcia w obronę kogoś krzywdzonego?… No, więc kim jesteś, chłopie!? Odkryj sam dla siebie dzikość swojego serca! Ta książka może ci w tym pomóc, choć pewnie przy okazji potrafi zranić. No, ale bez tego nie ma uzdrowienia. „Zrozumienie bowiem nie równa się uzdrowieniu. (…) Wielu mężczyzn rozumie swoje rany (…) lecz mimo to pozostają niedokończonymi mężczyznami, nawiedzanymi przez wspomnienia, okaleczonymi”. Zaboli? Pewnie tak. Ale odwaga wobec bólu to przecież tak bardzo męska cecha…
Sylwester Strzałkowski
dziennikarz radia eM
25 maja, 2009 o godzinie 00:29
Pełna, wyczerpująca, ciekawa recenzja. Aż miło czytać. A książka? Właśnie zamówiłem „Dzikość serca. Tęsknoty…”. Pozdrawiam serdecznie!